Szeptun Tomasza Betchera - przeczytaj fragment przedpremierowo!

Już na początku maja w księgarniach pojawi się piękna i wzruszająca powieść Tomasza Betchera – Szeptun. Dwoje poranionych ludzi, piękne Bieskidy i opowieść, która chwyta za serce. Już teraz możecie poczuć jej przedsmak.

Szeptun Tomasza Betchera

Szeptun Tomasza Betchera – premiera 5 maja

Główną bohaterką powieści jest nauczycielka — Julia. Kobieta ma dwoje dzieci: nastoletnią córkę Manię i syna, ośmioletniego Kubę. Od dawna nie układa jej się z mężem, który wyjechał do pracy na platformie wiertniczej w Norwegii i od jakiegoś czasu nie interesuje się rodziną zostawioną w Polsce.

Rodzice Julii fundują jej i swoim wnukom urlop w Beskidach. Julia zabiera dzieci i jedzie na drugi koniec Polski, żeby spędzić czas w otoczeniu piękniej, górskiej przyrody i znaleźć szeptuna, który zajmuje się ziołolecznictwem. Liczy, że będzie mógł pomóc Kubie w jego problemach ze zdrowiem.

Kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że zamiast staruszka, którego się spodziewała, przed domem szeptuna spotyka młodego mężczyznę. Ten już od samego początku wzbudza w niej niepokój, a później w samochód Julii uderza piorun…

Szeptun Tomasza Betchera - okładka

Szeptun – fragment powieści Tomasza Betchera

Wydawnictwo W.A.B.
Premiera 5 maja

***

Gdzieś daleko zagrzmiało. Szum liści targanych coraz silniejszym wiatrem stawał się wręcz nieprzyjemny i wzmagał niepokój. Jakub wydostał się z tylnego siedzenia. Julia zajrzała do wnętrza auta.

– Mania, chodź.
– Nigdzie nie idę. – Nastolatka obruszyła się i odblokowała telefon.
– No chodź, to niebezpieczne korzystać z telefonu w czasie burzy.
– Nie. – Marysia wlepiła wzrok w ekran, uznając konwersację za zakończoną.
Julia odpuściła. Miała dosyć córki i jej humorów. Jeśli tak mają wyglądać ich dwa tygodnie w górach, to już wolałaby wracać.

Ruszyła w stronę wejścia, przyglądając się uważnie domostwu. Pomimo zapadającego zmroku w żadnym z okien nie paliło się światło. Do drzwi wejściowych prowadziły szerokie schody. Na trzecim stopniu wylegiwał się kot, który na dźwięk jej kroków podniósł głowę. Burza i coraz silniejszy wiatr najwyraźniej nie robiły na nim wrażenia. Nie znosiła kotów. Wprawdzie dawno nie miała z żadnym do czynienia, ale „kreatury śmietnika” napawały ją obrzydzeniem, a nieruchome oczy o pionowych źrenicach wywoływały niepokój. Julia wzdrygnęła się i zaczęła kombinować, jak zręcznie ominąć zwierzaka, który zdecydowanie nie miał ochoty się ruszyć. Przyspieszyła i w trzech susach pokonała schody, przeskakując nad zdziwionym kotem. Jak dobrze, że na drogę włożyła ażurowe tenisówki, które były nie tylko wygodne, ale też przewiewne. A teraz mogły uchronić jej stopy przed podrapaniem. Ku jej zdziwieniu kocur nie rzucił się na nią z pazurami, ale wręcz zignorował niezrozumiałe zjawisko, płynnie przechodząc do lizania łapy.

– Dzień dobry. Jest tu ktoś? – zawołała, naciskając po raz trzeci dzwonek do drzwi.

Po drugiej stronie słyszała dzwonek informujący o przybyciu gości świergotem ptaków. Zadzwoniła jeszcze kilka razy, ale nikt nie odpowiedział. Szeroka weranda wiodła dookoła domu i Julia ruszyła nią, mając nadzieję na spotkanie gospodarza. Kuba chwycił ją za rękę i rozglądał się z zainteresowaniem.

– Halo?! – zawołała, wchodząc za róg budynku.

Weranda miała może dwa metry szerokości. Znajdowało się na niej kilka prostych drewnianych krzeseł pokrytych pociemniałym lakierem i niewielki przykryty ceratą stół, zastawiony puszkami po tanim piwie. Zaczynała się niepokoić. Cała ta sceneria: z burzowymi chmurami, starym domem w dziczy, przywodziła jej na myśl amerykańskie horrory. Na dodatek zaczęło padać. Grube krople bębniły w gont niczym tysiące małych werbli, tłumiąc nawet szelest liści dębowego olbrzyma. Nie było sensu iść dalej.

Zrezygnowana odwróciła się na pięcie i krzyknęła, zaskoczona widokiem mężczyzny, który stał tuż za nimi. Jego ciemne, prawie czarne oczy wpatrywały się w nią z uwagą.
– Ale mnie pan przestraszył. Szukam pana Waldemara Jóźwiaka – powiedziała speszona. Czuła się jak mysz przyłapana na buszowaniu w spiżarni. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Jakub boleśnie ściska jej dłoń.
– To ja. O co chodzi? – Mężczyzna miał spokojny głos, ale wydawał się zdziwiony ich obecnością. Być może nie dosłyszał jej. Musiała przyznać, że choć nie spuszczał z nich wzroku, nie wyglądał na groźnego. W jego oczach dostrzegła ciepło. Nie zaproponował jednak, by weszli do domu. Nie przedstawił się, a nawet próbował podszyć pod gospodarza.
– Nie, nie rozumie pan. Szukam tego pana, który ogłasza się w internecie. Tego od ziołolecznictwa.
Mężczyzna ściągnął brwi, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.
– Czego pani od niego chce?
– Mój syn ma poważne problemy zdrowotne. Słyszałam, że pan Waldemar mógłby mi pomóc.
– Rozumiem. – Nieznajomy przeniósł wzrok na Jakuba i przez chwilę milczał, jakby starał się zrozumieć, o jakiej chorobie mówi Julia. – Jeśli koniecznie chce go pani odwiedzić, musi pani szukać przy kościele w Dukli.
– Przeprowadził się? – spytała zdziwiona. – Czy tam znajduje się jego gospodarstwo?
– Nie. – Po raz pierwszy na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. – Cmentarz.

„Jezu, to jakiś psychol” – pomyślała. Poczuła zimny dreszcz pełznący wzdłuż kręgosłupa. Bezwiednie przyciągnęła do siebie syna i otoczyła go ramieniem. Nieznajomy widocznie odczytał jej myśli, bo zanim zdążyła coś powiedzieć, dodał zmieszany:
– Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć. Szuka pani mojego dziadka. On nie żyje od ośmiu lat.
– Przykro mi – powiedziała, spoglądając na przybierające na sile deszcz i wiatr. Zastanawiała się, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Czuła narastającą złość, sama nie wiedziała na kogo bardziej. Czy na siebie, że dała się zwieść opowieściom matki o cudotwórcy, czy na matkę, że słucha tej zdziwaczałej Krysi. Najmniej mogła złościć się na nieżyjącego zielarza. W obecnej sytuacji pojawiał się jeszcze jeden problem.
– Nie wie pan, gdzie mogłabym się zatrzymać?
– O tej porze? W Bukowym raczej nie znajdzie pani noclegu. Może w Barwinku albo Dukli. – Spojrzał na zapadający zmrok. – Musi się pani pospieszyć, inaczej czeka was nocleg w samochodzie.
– Cóż, w takim razie dziękuję za informację i przepraszam za kłopot.

Julia wyminęła nieznajomego i ruszyła w stronę samochodu. Nie zdążyła jeszcze opuścić werandy, gdy potężny huk rozdarł powietrze, a błyskawica niemal ich oślepiła. W ułamku sekundy Julia zrozumiała, że piorun właśnie uderzył w samochód. Powietrze wypełnił zapach ozonu.
– Mania!
Rzuciła się w stronę auta. Dobiegła do niego w kilku potężnych susach, zeskakując ze schodów, na których pozostawiła oszołomionego Jakuba. Niegdyś beżowy dach samochodu był poczerniały od uderzenia pioruna, a spod maski wydobywała się strużka białego dymu. Zanim Julia doskoczyła do drzwi pasażera, te otworzyły się i z auta wysiadła oszołomiona Marysia.
– Jezus Maria! Nic ci nie jest? – Julia dopadła do dziewczyny i zaczęła ją oglądać z każdej strony.
– Nie, chyba nie. – Nastolatka rozglądała się, zerkając to na matkę, to na uszkodzony samochód. Na chwilę pozbyła się grymasu, który towarzyszył jej przez całą podróż, ale szybko się otrząsnęła, odtrącając rękę matki. – Mówiłam, nic mi nie jest.
– Mamuś, co my teraz zrobimy? – Jakub wsunął szczupłe palce w dłoń Julii.
– Nie wiem… – odpowiedziała, ciągnąc go w stronę drzwi kierowcy.

Otworzyła maskę, ale po dymie nie było już śladu, został jedynie wiercący w nosie zapach spalonego plastiku. Przekręciła kluczyk, lecz silnik był martwy, podobnie jak kontrolki na desce rozdzielczej. Wysiadła z auta, rozglądając się za tajemniczym nieznajomym. O dziwo, stał kilka kroków od samochodu, trzymając na rękach kota.

– Przepraszam, czy ma pan numer do jakiegoś warsztatu albo pomocy drogowej?
– Może gdzieś w domu – odparł po chwili zastanowienia.
– Ale o tej porze nikt po was nie przyjedzie…
– Jezuuu… – Julia zamknęła maskę samochodu i ukryła twarz w dłoniach. – W co ja nas wpakowałam…

– Niech się pani nie martwi. – Spojrzał najpierw na nią, potem na dzieci. – Chodźcie na herbatę. Na tej wichurze nie da się spokojnie myśleć.

***

Szeptun Tomasza Betchera będzie mieć premierę w maju, ale już dziś książkę możecie zamówić w w tym miejscu.