Nasz klient, nasz pan!

Na zegarku w zachodnim Kentucky właśnie dochodziła 23. Czujnik zamieszczony przy drzwiach frontowych zapiszczał. Nowy klient. W końcu jakiś żywa dusza, pomyślał Zachary i wrócił do przebierania stoiska ze słodyczami. Przeterminowane na wierzch, do tej pory nikomu jeszcze nie zaszkodziło, zresztą większość i tak już nie wróci do tego grajdołu. Trzeba sobie jakoś radzić.

Kątem oka zobaczył gościa zmierzającego do kasy. Młody meksykanin, nie więcej niż 20 lat. Szedł pewnym, równomiernym krokiem, dzierżąc butelkę taniej whiskey.

– Płatność kartą czy gotówką? Przy płatności kartą przysługuje kupon na pobliską stację paliw. – Gdy podniósł wzrok, młodzieniec przemówił.

– Dawaj kasę, bo zarżnę Cię jak prosię! – Wykrzyczał.

Whiskey stała na ladzie. W ręce młodzieńca nie dało się nie zauważyć myśliwskiego noża skierowanego miedzy oczy sprzedawcy.

Zachary mozolnie uniósł dłonie i z wyrzutem skomentował – Bez kominiarki geniuszu?

Meksykanin skonsternował się, wyraźnie ubyło mu pewności siebie, lecz nie na tyle, aby zrezygnować.

– Zamknij mordę, staruchu! Kasa albo życie! Wybieraj!

Zachary nawet nie drgnął. Wyczekał 3 uderzenia serca i powoli, subtelnie zaczął się uśmiechać.

– I dlaczego tak niegrzecznie? Tylko spokojnie, nasz klient, nasz pan. – Sięgnął do kasy, po czym spojrzał chłopakowi głęboko w oczy. – Aaa, i tak na marginesie, nie przynosi się noża na strzelaninę. – I wypalił.