ArtykułyKsiążki biograficzneWywiad

Lab Girl: miłość do roślin, walka z seksizmem i ratowanie świata

Lab Girl autorstwa znanej botaniczki, Hope Jahren, w Polsce ukaże się już 20 października. Książka ta została określona przez The New York Times jako „najlepszą rzecz dla botaniki, jak eseje Oliviera Sacksa dla neurologii”. Hope odnalazła się w badaniu skamieniałych roślin i starożytnych ekosystemów po opracowanie improwizowanych urządzeń wybuchowych. Została laureatką trzech nagród Fulbrighta. Jak sama twierdzi, sukcesy w świecie nauki osiągnęła nie tylko dzięki miłości do roślin i gleb. Do tego potrzebny jest też charakterek.

Hope Jahren, fot. Erica Morrow

Zdaje się, że zawsze wybierasz ciężkie prace – kiedyś pracowałaś w szpitalu kompletując leki, tylko po to by móc spędzić więcej czasu na uniwersytecie. Spędziłaś też wiele nocy na żmudnych badaniach. Co cię do tego skłania?

To bardzo trudne pytanie. To trochę pytanie typu: „Co ty wyprawiasz?” Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, że podejmowałam się tak trudnych i wyczerpujących zadań. Dla mnie świat jest miejscem, gdzie mamy dużo pracy do wykonania i wiele problemów do rozwiązania. Moim zadaniem jest niesienie pomocy i bycie silną zarazem, Ciągle się martwię, że nie daję z siebie wystarczająco dużo.

Jaka była Twoja najlepsza chwila?

Nauka jest strasznie skomplikowana, pełna niepowodzeń i małych kroków naprzód. Aby w pełni się rozwijać jako naukowiec, musisz zacząć odnajdywać radość w tych niepowodzeniach i małych kroczkach, taką radość na miarę przełomowych wydarzeń. Nigdy nie miałam w laboratorium aż tak złego dnia, żeby przestać chcieć więcej.

Jednym z twoich pierwszych sukcesów było odkrycie kamiennej skorupki w owocach wiązowca. Jak to wspominasz?

To jeden z tych szczególnych momentów, kiedy coś odkrywasz i zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś jedyną osobą w całym wszechświecie, która o tym wie. Nie ma znaczenia, czy to, co odkryłeś, jest ważne. Nie ma znaczenia, czy to jest w porządku. Ale to ta chwila, kiedy czujesz ,że w tym wielkim świecie, wśród tych wszystkich miliardów ludzi to właśnie twoje doświadczenie jest absolutnie wyjątkowe.

Warto chyba wspomnieć o tym, że po tym odkryciu nosiłaś w tylnej kieszeni klucz maszynowy do ochrony…

Kobiety mają problem z poczuciem bezpieczeństwa. Wszyscy to znamy. To uczucie, kiedy jesteś sam w nowym miejscu, kiedy musisz gdzieś pójść samotnie ciemną nocą. Naukowiec zna to uczucie jeszcze lepiej. Musi siedzieć w ciemnym budynku przez kilka godzin w otoczeniu innych (mężczyzn), których nie zna. Próbowałam szczerze i otwarcie pisać o tym, że nie są to przestrzenie do końca bezpieczne, jakby się mogło powszechnie wydawać. Nosiłam przy sobie ten klucz, bo dzięki niemu czułam się bezpieczniejsza. Taka jest rzeczywistość życia kobiet – zawsze zmagamy się z ryzykiem. Myślę, że mężczyźni mogą być zaskoczeni tym, co mówię, ale one nie.

Twierdzisz, że „jako kobieta naukowiec nikt nie wie, kim jesteś”. Dlaczego?

Myślę, że przez naukę zostałam skazana na samotność. Musiałam wcześniej podjąć decyzję, dlaczego chcę to robić, musiałam nauczyć się siebie nagradzać bo wiedziałam, że moje życie będzie wyglądało tak, a nie inaczej. Wiedziałam, że nigdy nie stanę się brodatym profesorem z fajką, który będzie przechadzał się po kampusie z pełnym przekonaniem, że jest światowym ekspertem. Nauczyłam się doceniać samą siebie. Najważniejszy dla mnie jest czas spędzony w laboratorium z ludźmi, na których mi naprawdę zależy. I za to zawsze jestem wdzięczna.

Co by było, gdybyś musiała przestać korzystać z laboratorium?

Właściwie co było, bo tak się stało. Byłam wtedy w ciąży i bardzo źle ją znosiłam. Przychodziłam więc tam w środku nocy, gdy nikogo nie było, i po prostu siedziałam. To była najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała w trakcie mojej kariery. Smutne jest to, że moi współpracownicy raczej nie mogli tego zrozumieć. Najgorsze było to, kiedy mówili, że mam powinnam się trzymać z daleka, bo mam teraz zająć się tym, co kobiety robić powinny.

Jak to uzasadniali?

Cóż, były bardziej życzliwe komentarze i mniej. Byłam jedyną kobietą w ciąży, która kiedykolwiek pracowała w tym budynku i myślę, że ten obrazek pewnej siebie kobiety w świecie bardzo zdominowanym przez mężczyzn, zaczął powodować u nich poczucie dyskomfortu. To była ta mniej życzliwa część. Natomiast życzliwa – moja ciąża była bardzo trudna, czułam się bardzo źle i były osoby, które po prostu nie chciały, aby stało mi się coś złego podczas pracy. Tak czy siak, dla mnie to wszystko było nie do zniesienia.

Podczas badań gleb w Kalifornii poznałaś Billa Hagopiana. Czy od razy wiedziałaś, że odegra w twojej karierze tak dużą rolę?

Od razu wiedziałam, że to wyjątkowa osoba. Dostrzegłam w nim to, czego inni nie widzieli. To taki trochę inny rodzaj miłości od pierwszego wejrzenia – współpraca od pierwszego wejrzenia. Wiedziałam, że jest w nim coś godnego uwagi, co łatwo przegapić. Podobnie mam z nauką – potrafię dostrzec małe rzeczy, które są warte poznania i odkrycia.

Musieliście wiele poświęcić, by otworzyć laboratorium – Bill w pewnym momencie musiał nawet zamieszkać w furgonetce. Musieliście właściwie żebrać o zaopatrzenie, aby móc kontynuować badania. Czy byłaś mocno dotknięta tym brakiem wsparcia?

Może to zabrzmi dziwnie, ale byłam wdzięczna, że mogę robić to wszystko. Zawsze wiedziałam, że to zaszczyt żyć ze swojej wiedzy i umiejętności myślenia. Wychowałam się w mieście, gdzie głównym miejscem pracy była rzeźnia i zawsze myślałam sobie: „Każdy dzień, kiedy nie muszę zabijać świni, jest dobrym dniem”. I miałam kogoś, z kim mogłam się tym dzielić. W pewnym sensie to był najzabawniejszy czas w moim życiu i jedyną rzeczą, której się obawiałam to to, że się szybko skończy. Jestem dumna z tego, jak wiele zrobiliśmy za tak mało pieniędzy. Jesteśmy świadomi tego, że wydajemy podatki ludzi – ciężko pracujących ludzi, którzy na co dzień zajmują się tym, czego nie lubią. Jedynym sposobem na życie w zgodzie ze sobą jest to, że mogę obiecać im, że nie zmarnujemy ani grosza, a nawet podzielimy go na ćwierć.

Jest coś, co zazwyczaj opowiadasz na uroczystych kolacjach?

Może cię zaskoczę, ale nie chodzę na uroczyste kolacje. To druga rzecz, która mnie onieśmiela, zaraz po fakcie, że ktoś chciałaby przeczytać moją książkę i zostać naukowcem. Czy czytelnik zauważył, że spędziłam mnóstwo czasu sama w zamkniętym pomieszczeniu? Czy zauważył, że nie było w moim życiu żadnego chodzenia po klubach, oglądania filmów, wakacji i innych rozrywek? W tej książce mówię o wielu rzeczach, które zrobiłam. Ale jeśli ktoś potrafi czytać między wierszami to będzie wiedział, że jest też wiele rzeczy, których nigdy nie zrobiłam.

Jakie było twoje największe poświęcenie?

Opuszczenie mojego rodzinnego miasta. To miejsce, gdzie urodzili się moi rodzice, gdzie żyli rodzice moich rodziców. To miasteczko na prerii, w którym bawiłam się z dziećmi ludzi, którzy wcześniej bawili się z moimi rodzicami. Ci ludzie znają mnie jak nikt inny. Myślałam, że wszyscy są tacy, jak oni, a potem poszłam do college’u i uświadomiłam sobie, że świat jest pełen nieznajomych. Często zastanawiam się, kim bym teraz była, gdybym tam została. Zostając naukowcem, zamknęłam za sobą drzwi na zawsze.

Twój opis doświadczeń z chorobą dwubiegunową jest bardzo poruszający. Jaki to miało wpływ na twoją karierę?

Sama sobie ustalam godziny pracy. Jeśli chcę przepracować 12 godzin, to nie ma dla mnie znaczenia to, czy zrobię to w ciągu dnia czy w nocy. Bardzo mi się to przydało, gdy musiałam ukrywać, że jestem chora. To tak naprawdę tylko pogarszało sprawę, bo żyłam w stresie, chorowałam i wciąż musiałam normalnie funkcjonować. Przez dziesięć lat ukrywałam chorobę i przez dziesięć lat osiągnęłam naprawdę sporo – co jest wynikiem bardzo ciężkiej pracy. Długo myślałam, czy o tym opowiadać. Jednak celem tej książki było powiedzenie tego, czego nigdzie nie możesz usłyszeć. Dzięki temu wiem, że przedstawiłam tę rzeczywistość szczerze. Nie wiem czy to była dobra decyzja, czas pokaże.

Prosisz studentów, aby dokładnie etykietowali fiolki przed ich wyrzuceniem, co zajmuje im całe godziny – dlaczego?

To jest coś, co musi stać się wcześniej czy później. Gdyby wszystko było proste, zostałoby już dawno zrobione. Moim zadaniem jest wykonanie tej pracy, której nie chce robić nikt inny i to nie dlatego, że czuję się mądrzejsza, tylko dlatego, że jestem w stanie poświęcić na to całe godziny, a ktoś inny nie. Zawsze chodzi o to, że nawet jeśli spędzisz w laboratorium fatalny dzień kiedy nic się nie udaje, wychodzisz i mówisz: „To był wspaniały dzień, bo robię to, co kocham”. Tylko wtedy to wszystko ma sens.

Źródło: https://www.theguardian.com/books/2016/apr/10/hope-jahren-lab-girl-one-womans-fight-overcome-sexism-save-the-world